13.10.2013

Prolog

,,Śmierć z naturą się zadziwi,
Gdy umarli wstaną żywi,
Win brzemieniem nieszczęśliwi.

Księgi się otworzą karty,
Gdzie spis grzechów jest zawarty,
Za co świat karania warty.''
Dies irae

          Zewsząd ogarniała ją głucha cisza. Przytłaczająca i wręcz bolesna. Nie słyszeć nic... można oszaleć jeśli nie słychać nawet własnego bicia serca. Było tak ciemno, że musiała poruszać się po omacku. Problem tkwił w tym, że chociaż od dobrych dziesięciu minut szła przed siebie z wyciągniętą ręką i próbowała natknąć się na coś, zmysł dotyku nic nie wyczuwał.
Tak jakby była odcięta od wszelkiego światła i dźwięku. Zamknięta w labiryncie pozbawionym zmysłów. Tylko, że ona czuła woń zgnilizny oraz zapach deszczu. Żadnego deszczu jednak nie słyszała. Przeraziło ją to, prawie tak bardzo, jak wtedy kiedy dobre pół godziny temu uświadomiła sobie, że nie wie gdzie jest i czy jeszcze żyje. Pamiętała swój wypadek. Jednak nie znajdowała się w szpitalu. Zatem gdzie?
            Nagle zauważyła strużkę światła. Nikłą i prawie zanikającą pod zalewającym wszystko mrokiem. Dało jej to nadzieję. A przyjemne ciepło rozeszło jej się w okolicach serca. Skierowała się teraz w stronę jaśniejszej części. Nie miała obuwia, więc zimny dotyk marmuru pod stopami sprawił, że dostała dreszczy. Wyciągnęła rękę i jakież było jej zdziwienie, gdy poczuła ścianę. Chłodną i  zawilgoconą, stąd pewnie swąd zgnilizny. Czyżby była w jakiś starym budynku?
Nieomal znikąd wyrosły przed nią drzwi. Stare, drewniane zniszczone czasem drzwi. Z mosiężną klamką i odrapaniami w górnej części. Wyłaniały się z ciemności przypominając jakieś magiczne wrota do innego wymiaru.
Położyła dłoń na klamce czując jak przenika ją jej chłód. Odczekała kilka sekund i naparła na nią całą siłą. Jednak drzwi się nie otworzyły. Spróbowała jeszcze raz, ale i tym razem się nie udało.
Już miała się odwrócić kiedy z cichym skrzypieniem pomieszczenie stanęło przed nią otworem.